John Hagstrom, 11.11.2005r., tłum. Łukasz Michalski
Miesiąc temu Jay w swoim artykule podzielił się swymi radami i wiedzą na temat przesłuchań trąbkowych. Omówił konkretne fragmenty orkiestrowe, strategię i opisał proponowane porady, mające decydujące znaczenia dla pomyślnego rezultatu audycji. Jeszcze w trakcie pisania pokazał mi ten artykuł; odbyliśmy długą rozmowę o przesłuchaniach, zastanawiając się, jakiego rodzaju wskazówki byłyby najbardziej pomocne dla ambitnych muzyków. Zasugerował, żebym, w ślad za jego artykułem, napisał własny tekst omawiający wiele tych samych kwestii z punktu widzenia kogoś, kto na trąbce gra i odnosił sukcesy na przesłuchaniach. Zgodziłem się podjąć wyzwanie i mam nadzieję, że rezultat pozwoli w przydatny sposób poszerzyć perspektywę Jaya. Od razu na wstępie chciałbym podkreślić zgodę z jego twierdzeniem, że „styl zwycięża na przesłuchaniu”. Na potwierdzenie tego przytoczę dodatkowe informacje, prowadzące do tego samego wniosku. Proszę jednak pamiętać, że nie będzie to wszechstronny przewodnik, gwarantujący odniesienie sukcesu na przesłuchaniu.
Mam nadzieję, że moje osobiste doświadczenia muzyka, stającego do przesłuchań i słuchającego tychże, są wystarczające do przedstawienia kilku wnikliwych i przydatnych informacji. Zwyciężyłem podczas przesłuchania na czwartą trąbkę orkiestry Chicago Symphony w roku 1966, a rok później z sukcesem przeszedłem audycję na drugą trąbkę, gdy Will Scarlet zwolnił to miejsce, odchodząc na emeryturę. Zanim przyłączyłem się do CSO wygrałem przesłuchania do Marine Band (Washington, D.C.), oraz na miejsce głównego trębacza w orkiestrze Wichita Symphony. Będąc członkiem CSO usłyszałem dobrze ponad tysiąc przesłuchań(!) i, jak można sobie wyobrazić, miałem okazję zaobserwować kilka typowych wzorców osób, które awansują i wygrywają przesłuchania. Ponieważ jednak na każdym przesłuchaniu może być tylko jeden (jeśli w ogóle) zwycięzca, to większość z tego, co jako członek komisji słyszałem, stanowiły wysiłki, które nie zostały uwieńczone sukcesem.
Według mnie każdy, kto rozważa podjęcie decyzji o przystąpieniu, lub nie, do przesłuchania powinien przede wszystkim zdobyć się na określenie, czego pozytywnego spodziewa się po przesłuchaniu. Jeśli odpowiesz mi jednym słowem- „zwycięstwa”, to pozwól, że zasugeruję, iż nie bardzo efektywnie wydatkujesz swą energię umysłową. „Wygrana” w efekcie końcowym może się zdarzyć, lub nie - jeśli całkowicie i w każdej chwili potrafisz panować nad swoją świadomością, przygotowaniem, zrozumieniem i zamierzonymi (oczekiwanymi) emocjami. Tego, czy inni odbiorą Twoje wysiłki w ten sam sposób, nie da się już kontrolować i w zasadzie jesteśmy tego świadomi. Nic więc dziwnego, że poprzez wskazanie „zwycięstwa”, jako naszego celu głównego stajemy się niespokojni i zdenerwowani, próbując wręcz panować nad tym co, jak wiemy, nie podlega naszej kontroli. Jeśli potrafiłeś udanie zapanować nad tym wszystkim, co od Ciebie zależy, to znaczy, że miałeś udane przesłuchanie. Wygrana nie ma tu znaczenia; potwierdza to jedna z dawnych wschodnich mądrości, stwierdzająca, że „pozbycie się przemożnej woli osiągnięcia sukcesu jest najlepszą drogą do celu”.
Jeśli intelektualnie jesteś przekonany do powyższej myśli, lecz nadal paraliżuje Cię nerwowe wyczekiwanie, to może dlatego, że podczas rozmów z sobą niezbyt często i mało intensywnie nastawiałeś się na inne tematy niż „wygrana” i tym samym głosy wewnętrzne, ukierunkowane na inne cele, musiały w Twoim przypadku być dużo silniejsze. Cel, który sobie postawiłem podczas przygotowań do audycji w CSO, był zawarty w prostym zwrocie, który powtarzałem sobie, gdy tylko poczułem lęk. Ten zwrot to: „Zauważ i napraw”. Moim głównym celem (podczas ćwiczenia) było zauważenie czy to, co gram, jest zgodne, bądź nie z moimi zamiarami, a potem sformułowanie odpowiednich rozwiązań naprawczych. Nie inwestowałem emocjonalnego kapitału w pompowanie swych pozytywnych odczuć na temat mego wykonania. Lwią część czasu poświęciłem na zwiększanie moich oczekiwań wobec tego, jak dokładnie chciałbym zabrzmieć (słuchając, śpiewając, nagrywając swoje śpiewanie etc.) i ten wzorzec uczyniłem celem moich wysiłków. Reszta mojego czasu poszła na pomysłowe odkrywanie coraz lepszych sposobów osiągnięcia wymarzonego wzoru. Mogło to być obmyślanie różnych technicznych zabiegów, prowadzących do elastycznej biegłości stylistycznej. Mogło też chodzić o inny dobór sprzętu, który ułatwi granie Bacha bezpośrednio po Mahlerze, lub też sprawa tak prosta, jak stałe pamiętanie o wydmuchaniu wody przed zagraniem fragmentu orkiestrowego na zimnym instrumencie. Ale, co by to nie było, to zawsze musiało być podporządkowane szukaniu sposobu dokładniejszego odwzorowania muzycznego obrazu, który sobie wymyśliłem.
Czy to wszystko oznacza, że proces przygotowania do przesłuchań powinien być całkiem pozbawiony emocji? Znakomite pytanie. Uważam, że odpowiedź leży w oddzieleniu emocji zawartych WEWNĄTRZ muzyki, od naszych emocji, które powstają WOKÓŁ muzyki i od naszej umiejętności wytwarzania efektów emocjonalnych przy pomocy muzyki. Innymi słowy, ważne jest, aby skierować nasze emocjonalne zaangażowanie W KIERUNKU płynącego z głębi serca połączenia, które możemy starać się na przykład osiągnąć w lirycznie wyrazistym fragmencie, STRONIĄC zaś od emocjonalnych drażliwości, przez które nasze starania mogą zabrnąć zbyt daleko i w rezultacie wykonanie stanie się niewspółmierne do wysiłków. Na pierwszy rzut oka różnica może wydawać się niewielka i bardzo subtelna, lecz właściwe tego osiągnięcie pozwoli ograniczyć zdolność emocjonalnego inwestowania, kierując je bezpośrednio tam, gdzie autentyczna emocjonalność i wrażliwość pomoże nam mieć pomyślne przesłuchanie.
Tu powracamy do stwierdzenia Jaya, że „styl wygrywa przesłuchanie”. Uważam, że należałoby dokładniej sprecyzować pojęcie „stylu”, zanim przejdziemy dalej. Chyba jesteśmy zgodni co do tego, że jeśli ktoś ma znakomite wyczucie stylu muzycznego, to znaczy, że jego niezwykle przekonujące muzyczne propozycje zdolne są porwać naszą wyobraźnię i przykuć uwagę tak, jak wspaniały gawędziarz, który nie pozwala uronić jednego słowa ani gestu. W sytuacji przesłuchania tekst opowiadanej przez Ciebie historii (orkiestrowy fragment) jest dobrze znany komisji. Zanim przyszła Twoja pora, prawdopodobnie słuchali jej w kółko i ciągle. Na pozór wybicie się z tego tłumu jest niemożliwe, ale to fałszywe przekonanie. W rozmowach z moimi uczniami często powołuję się na powszechnie znaną i powtarzaną przysięgę na wierność Fladze i Republice USA (pledge of Allegiance). Wszyscy znamy te słowa. Możemy powtarzać je bezmyślnie: wiążąc buty, czy sprawdzając stan lodówki przed kolacją. Można jednak wypowiedzieć ślubowanie wierności w sposób taki, który powstrzyma słuchacza od spoglądania na zegarek. Można przysięgać w taki sposób, który autentycznie przekaże innym, choćby to nawet nie była prawda, że kochasz Stany Zjednoczone z całego serca i że będziesz wobec nich lojalny teraz i na zawsze. Wyobraź sobie przez chwilę takie oddanie owego zobowiązania. Słuchacz zna z góry wszystkie słowa, które wypowiesz, ale w tym momencie domagasz się jego uwagi i wyrażasz przekaz autentycznej troski o ciągłość idei. To jest ten rodzaj zainteresowania, który musisz narzucić podczas przesłuchania. Twoje zarządzanie odcieniami i narracją muzyczną stanowi napęd dramatycznego impetu, który porywa komisję ( „i powoduje, że komisja przestaje się nudzić i zabijać czas”, jak napisał Jay).
Następną sprawą, którą zajął się Jay, tłumacząc dochodzenie do osiągnięcia znakomitego stylu, było „graj wspaniałym (wielkim) dźwiękiem!”. Dla mnie brzmi to, jak rozróżnienie między opowiadaną przez nas historią, a naszym głosem. Historia, to uporządkowanie zdarzeń w czasie, ukazujący ludzkie doświadczenia i (miejmy nadzieję) dojrzałość. Głos (brzmienie) to zdolność wyciągnięcia ludzi z ich własnej, wewnętrznej paplaniny umysłowej i narzucenia uczestnictwa w swojej historii. Jay pokazuje to, co służy mu w osiągnięciu owego efektu, a ja mogę z pierwszej ręki zaświadczyć, że potrafi wywrzeć niezwykle mocny i konsekwentny wpływ na słuchacza.
Odpowiedni dobór słów, przy opisie różnorakich działań, zawsze sprawia pewną trudność, bo te same słowa mogą mieć nieco inne znaczenie dla różnych ludzi, posiadających przecież własne doświadczenia. Zgadzam się z wymogami Jaya, odnoszącymi się do jakości brzmienia, szczególnie w kwestii jego rozmiaru, intensywności, przejmującej bezpośredniości we wszystkich głośnościach i rejestrach. Chciałbym jednakże zauważyć, że udokumentowane zostało, iż gra na trąbce wymaga więcej fizycznego wysiłku, niż jakikolwiek inny instrument orkiestry (a w szczególności wysokie i głośne „perkusyjne” granie). Możemy mieć paradoksalny kłopot, jeśli, dążąc do zrelaksowanej jakości dźwięku, odmówimy sobie minimalnego wysiłku, ustawienia języka itp., koniecznych do wykonania postawionego zadania. Każdy musi sobie sam ustalić, jak duże dla niego są te minimalne wymagania, a później dążyć do usunięcia ze swych przyzwyczajeń szkodliwego nadmiaru. Moje własne doświadczenia, a także obserwacja odnoszących sukcesy trębaczy, stale dowodzą, że rozluźnienie jest wprost zależne od siły. Jeśli jesteś wystarczająco silny, by z łatwością utrzymać 5 kilogramów przez 10 minut, a potem trzymać przez następne 30 minut wysilając się trochę bardziej, to znaczy, że jesteś zdolny utrzymać ten ciężar w sumie przez 40 minut. Ta zdolność właśnie umożliwia zrelaksowany wysiłek przez pierwszych 10 minut. Tę analogię można by też skonfigurować inaczej, zmieniając wagę, stosując do prędkości podnoszenia, elastyczności, stabilności koncentracji etc. Chodzi o to, że możemy osiągnąć stan rozluźnienia przy realizacji każde zadanie, jeśli posiadamy spore rezerwy, umożliwiające wykonanie tego zadania w sposób rozszerzony, lub bardziej intensywny. Myślę, że Jay zgodzi się ze mną, sądząc według tego, jak opisuje potrzebę ekstremalnego rozwijania vibrato, poświęcania czasu na rozwijanie dolnego rejestru itp. Solidne umiejętności instrumentalne będą Ci stale służyć, a ich rozwijanie wymaga czasu i starannej strategii.
Jay przedstawia instrumentalistę dysponującego solidnymi narzędziami i używającego ich przy konkretnych fragmentach orkiestrowych, w celu „zarabiania punktów” u komisji; rzeczywiście w pewnym sensie jego granie powoduje, że preferujemy go w danej chwili. Jednak w ostatecznym rozrachunku audycji sprawy dające się obiektywnie policzyć (liczba nietrafionych nut, pomylonych rytmów...) maja bardzo małe znaczenie przy wyborze między kilkoma wysoko ocenianymi kandydatami. Z mojego doświadczenia, jako obserwatora przesłuchań w orkiestrze CSO, wynika, że zwycięzcą jest kandydat, który zawładnął wyobraźnią komisji. To zawładnięcie dotyczyło zarówno prezentowanego własnego stylu w utworach solowych, jak i w kontekście rozmaitych wymagań różnorodnych solówek orkiestrowych.
Ostatecznym sprawdzianem znakomitości stylu jest umiejętność natychmiastowego modyfikowania własnej gry, jeśli okoliczności wymagają dopasowania i odpowiedniego wzmocnienia zbiorowego stylu innych wykonawców. Chodzi o sytuację, w której strój, kolor brzmienia, akcenty rytmiczne i emocjonalne podkreślenia zostały wcześniej określone przez innych. Umiejętność właściwej oceny takich ograniczeń, połączona ze zdolnością dopasowania się i tym samym ubogacenia w danej chwili zespołowego brzmienia, będzie potężnym atutem, zdolnym porwać wyobraźnię słuchających. Zobaczą w takim kandydacie najlepszego kompana do realizacji postawionego zadania, co będzie niezbędne dla zbiorowego oddziaływania orkiestry. Jeśli podczas przesłuchań nie przewidziano sprawdzenia kandydata, jako grającego wśród muzyków z grupy, to takie umiejętności będą analizowane podczas bieżącej pracy, a odnoszący sukcesy kandydat będzie się starał utrzymać swe miejsce. Jeśli ktoś już wygrał i utrzymuje się w pracy, to kolejnym wyzwaniem jest zachowanie sprawności i ducha, by pomyślnie współdziałać z innymi, na polu muzycznym i osobistym, być może przez dziesięciolecia. Zwycięstwo na przesłuchaniu, katalizowane znakomitym stylem, to ostatecznie jednak tylko brama do życiowych wyzwań, odpowiedzialności i zaszczytów.
John Hagstrom,
Trumpet Chicago Symphony Orchestra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz