piątek, 31 lipca 2015

64. Gdzie jest pies pogrzebany...


Jay Friedman Reflections 07/06/2015, tłum. Łukasz Michalski


Miałem okazję grać z bardzo wieloma dyrygentami, wśród nich było kilku wielkich i kilku nie bardzo wielkich. Tym, co zawsze wyróżniało tych wielkich, był nacisk na mocny rytm i domaganie się wyrazistej artykulacji. Większość z nich miała specyficzną cechę techniki dyrygenckiej: była nią jedność przegubu i batuty. Pałeczka była przedłużeniem przegubu i ruch batutą dałoby się nakreślić obserwując tylko machnięcie przegubem. A teraz przyjrzyjmy się dzisiejszym młodym maestrom o wielkich nazwiskach: Ich przegub wydaje się być chirurgicznie z batutą rozdzielony, a każde uderzenie sprawia wrażenie gąbczasto-gumowego. Pałeczka przeważnie jest skierowana w górę, co powoduje jej całkowitą zbędność. Ponieważ przegub opada najpierw, zaś batuta nieco później, to zauważenie właściwego punktu uderzenia staje się mocno problematyczne; być może jest to intencja podświadoma, lecz błędna. Przyczyną tego wszystkiego jest próżne usiłowanie ukazania większej muzykalności, zgodnie z zasadą, że wszystko, co nie jest razem, automatycznie staje się bardziej „muzykalne”. Riccardo Muti, mój szef, posiadacz wybijającej się techniki dyrygenckiej, ucina sprawę krótko: „Orkiestrą zarządzasz swoim przegubem ( z przyklejoną do niego batutą), ramię go podtrzymuje, a dłoń jest tylko jego przedłużeniem”.

Można by wyciągnąć taki wniosek, że tak postrzegana doskonałość jest zimna i amuzykalna. Jeśli coś jest technicznie niemal doskonałe, nie staje się z tego powodu automatycznie niemuzykalne. Zależy to od tego, jak sprawie muzykalności służy techniczna perfekcja. Pamiętam nowojorskie przedstawienie Otello Verdiego, z Pavarottim i Kiri Te Kanawa. Kiri Te Kanawa była ubrana na biało i śpiewała tak doskonale, jak tylko można sobie wyobrazić, niemal bez żadnej skazy. Jednak krytyka uznała jej występ za zimny i sterylny, a tak oczywiście nie było. Być może był on aż nazbyt perfekcyjny, ale nie miało to nic wspólnego z muzykalnością. Kiedy technicznie doskonałe najlepsze amerykańskie orkiestry jadą grać do Europy, to prawie zawsze uważa się, że wprawdzie grają razem, ale ich muzykalność i styl pozostawiają wiele do życzenia. Ludzka natura uważa perfekcję za zimną i sterylną, zaś pewien nieład uważa za przejaw większej muzykalności. Tak, przy okazji, moi czytelnicy wiedzą, jak wielkim jestem fanem europejskiego stylu wykonawstwa muzycznego.

Krytycy muzyczni też są winni owego dziwacznego połączenia doskonałości wykonania z brakiem muzykalności. Widać od razu, czy recenzent chciał ocenić wykonanie, czy też chciał je od razu skrytykować. Wszystko mówią takie stwierdzenia: „zdarzyły się jednak pewne odstępstwa, dowodzące konieczności pełniejszego uchwycenia właściwego stylu wykonywanej muzyki”. I dalej: „Każdy dźwięk miał swe właściwe miejsce i czas, lecz wykonanie cechował chłód i brak poczucia nadzwyczajności całego wydarzenia”. W istocie coś, co jest technicznie znakomite, może wynikać też z głębokiej inspiracji muzycznej, może też być na odwrót. Te dwa aspekty zupełnie od siebie nie zależą.

Wiele lat temu miałem, jeszcze na czarnych 78-obrotowych płytach, dwa różne nagrania Bolero Ravela, oba wykonywane przez Boston Symphony pod Kusewickim. Solo puzonowe na każdej płycie było inne. Na tym powszechnie znanym nagraniu solo prawdopodobnie grane było przez Jacoba Raichmana i charakteryzowało je ponowne uderzenie wysokiego B, połączonego glissandem z wysokim Des. Dźwięk, ogólnie rzecz ujmując, był dość wątły (brakowało w nim ciepła i szlachetności). Na tym drugim nagraniu wykonanie, co do dźwięku i stylu, chyba bardziej przypomina współczesną praktykę. Mój zmarły przyjaciel i kolega Adolf „Bud” Herseth uważał, że na tym nagraniu mógł grać Johannes Rochut. Mam pytanie: Czy ktoś posiada informacje mogące potwierdzić, bądź obalić tę teorię? Otrzymanymi wiadomościami podzielę się z moimi czytelnikami.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz