sobota, 23 września 2017

103. VII Symfonia Sibeliusa


Jay Friedman, 07.10.2007r., tłum. Łukasz Michalski

Po naszym (Chicago Symphony Orchestra) niedawnym wykonaniu VII Symfonii Sibeliusa podszedł do mnie skrzypek (mniejsza o to, który) i zapytał: „To właściwie gdzie było to solo puzonu?” To dość dokładnie opisuje solówkę tego typu. Myślimy sobie o wielkiej partii solowej, a reszta muzycznego świata odbiera to, jako rodzaj muzycznego tła.

Musimy zadowolić się tym, że dodajemy puszystości i ocieplamy ów muzyczny koc, chroniący od północnych wiatrów. Oznacza to inne granie, niż solo w III Mahlera. Jednakże te dwa fragmenty łączy wspólna cecha: taki sam rodzaj artykulacji. To ten typ ataku, który określam, jako „ni pies, ni wydra”. Gdybym musiał to przeliterować, to zabrzmiałoby jak TDOŁ lub DTOŁ (proszę sobie wybrać). Proszę też zauważyćpowiedziałem „TDOŁ”, a nie „TDA”. Dodanie OŁ otwiera tylną część jamy ustnej, zwiększając, dla lepszego brzmienia, komorę rezonansową. Pojedyncze „a” w przypadku TDA daje zabarwienie nieco nosowe, zawęża paletę barw i daje dźwięk brzmiący słabiej. Sylaba „OŁ” łączy O i Ł, co, jak się zdaje, dobrze wpływa na zasadniczą jakość dźwięku.

Zauważ, że gdy wymawiam TDAW, to nie jest to owo straszne DŁA, które tak wielu grających uznało za swój ulubiony rodzaj artykulacji. Rozpoczęcie nuty od TD lub DT daje właściwy początek każdej nucie, bliski artykułowanym artykułowanemu legato, które uważam za najbardziej odpowiednie w tych dwóch fragmentach.

Jest jeszcze kilka innych miejsc, wymagających takiej artykulacji. Jednak światowa epidemia rozmiękłego ataku, w mylnym przekonaniu o jego muzycznej wyższości (lub bycia, choć trochę, mniej niemuzykalnym) sprawia, że puzon jest postrzegany, jako instrument mniej „solistyczny”, niż na to zasługuje. Im dłużej gram i nauczam, tym bardziej zdaję sobie sprawę z tego, że sposób rozpoczynania dźwięku jest najważniejszym czynnikiem określającym charakterystykę, czy też jakość danej nuty. Złe rozpoczęcie, to nic innego, jak gwałtowna utrata 100% dźwięczności, dyskwalifikująca daną nutę i to niezależnie od tego, jak dobry byłby jej środek i koniec. Niepomiernie wiele czasu spędzam nad artykulacją (oczywiście, też nad legato) z prawie każdym, kto gra ze mną. Mahler i Sibelius to niemal jedyne dwa fragmenty, które wymagają większego zastosowania artykulacji quasi legato. Sądzę jednak, że nie tak gładkiej, jak prawdziwe legato i nie tak wyrazistej, jak dźwięki artykułowane.

Odpowiednia dynamika dla solo z Sibeliusa to poco forte. Brahms swoje znakomite melodie zwykle oznaczał właśnie taką dynamiką. Wydaje mi się, że myślał o wspaniałym, soczystym mezzoforte, o brzmieniu pozbawionym choćby śladu brutalności. Gdybym miał nagrywać tę symfonię z orkiestrą, to poprosiłbym o dwóch puzonistów (Ormandy zawsze chciał dwóch), aby uniknąć słyszalnych oddechów i efektywniej emitować dźwięki. Oczywiście, ci wykonawcy musieliby brzmieć jak jeden, a to trudne zadanie. Przy emisji dźwięku stosuję vibrato, ale takie, które nadaje brzmieniu barwę i nie przyciąga uwagi słuchacza. Dyrygując, wielokrotnie mówiłem smyczkowcom: „Stosujcie vibrato, ale nie pozwólcie, żebym to usłyszał”. Nuty nad pięciolinią powinny być mocniej artykułowane, bez pustych przerw przed następnymi dźwiękami, dla uzyskania maksymalnej projekcji dźwięku w poco forte.

Wykonywanie wyrazistych ataków bez przerw między dźwiękami, to sztuka, która dziś zaniknęła. Ileż to razy zdarzyło Ci się słuchać recitalu, podczas którego jedynymi wyraźnie artykułowanymi dźwiękami były pierwsze nuty każdego z utworów! Arpeggio C-dur, w dół do niskiego G i z powrotem powinno być zagrane możliwie bardzo legato, a jednocześnie również delikatnie artykułowane, w sposób opisany na początku tego artykułu. Rzeczą najważniejszą do zapamiętania jest to, by nie stosować jednego rodzaju artykulacji we wszystkim, co grasz. Chciałbym słyszeć piękne, płynne legato, nieskazitelny, czysty, wyraźny natychmiastowy atak i, bardzo rzadko, połączenie obydwu, jak choćby w solo z VII Symfonii Sibeliusa.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz