sobota, 26 sierpnia 2017

100. Dodatek nadzwyczajny


Jay Friedman, 09.02.2010r., tłum. Łukasz Michalski

Niedawna decyzja Sądu Najwyższego, zezwalająca korporacjom na przekazywanie, w czasie wyborów, nieograniczonych sum pieniędzy dowolnym kandydatom, czyli tym, którzy mogą dla nich (w każdym znaczeniu tego słowa) najwięcej zrobić – to najgorsza i najbardziej negatywnie odciskająca się decyzja od czasu, kiedy w roku 1860 Sąd Najwyższy wydał orzeczenie, że ludność o czarnym kolorze skóry to nie ludzie, tylko gorsza rasa (tzw. przypadek Dred Scott). Jednakże elita narodu amerykańskiego podejmująca tę decyzję, w większości prawicowa, ufała, że korporacje krajowe i światowe nie będą korzystać z nowego przyzwolenia do kontrolowania rządu w stopniu większym niż do tej pory. Że tak znaczące gałęzie gospodarki, jak sektor bankowy, przemysł obronny, obrót kartami kredytowymi, przemysł farmaceutyczny, kompanie paliwowe, przetwórstwo spożywcze i bastion narodowej świadomości korporacyjnej- OCHRONA ZDROWIA, będą posługiwać się nowo pozyskanym narzędziem odpowiedzialności z tą samą powściągliwością, jaką pokazały już wcześniej, ze swym zylionem lobbystów otaczającym każdego członka Kongresu. Jakieś pytania lub wątpliwości?

Niepotrzebne staną się partie polityczne (co może nie będzie takie złe), ale również wszelkie związki, organizacje wyborców, ponieważ wszystkie decyzje o tym, kto startuje i kto zostaje wybrany podjęte zostaną w zarządach największych i najpotężniejszych korporacji. Podczas gdy portal freecreditreport.com (bezpłatny, ale nic nie warty, lecz mają nadzieję, że tego nie
zauważysz) zdecyduje, kogo oni wybiorą na następnego senatora ze swojego stanu; może będzie to ów okropny palant, kupiony i opłacony, ten z ich reklam. Gdy lider opozycji mówi, że to „krok w dobrym kierunku”, to ja się pytam DLA KOGO? Exxon Mobile? Blackwater? Kaiser Permanente? Dla producentów Viagry? Prawica zawsze była po stronie wielkiego biznesu, z całą ich obniżką podatków dla najbogatszych ludzi i korporacji w kraju, ale tak jaskrawe ograniczenie i tak maleńkiego wpływu przeciętnego obywatela na rząd jest zdumiewające.

Pamiętasz film „To wspaniałe życie”? Pokazuje, jak kraj mógłby wyglądać w przyszłości. Przypomnij sobie anioła, ukazującego planującemu samobójstwo Jimmy Stewartowi jaki smutny byłby świat, gdyby on się w ogóle nie narodził? Jimmy ogląda rodzinne Bedford Falls, które, bez jego przyjaźni, wsparcia i dobrych rad, stało się gigantyczną spelunką. Zabrakło go tam, nikt nie utrzymał działalności dawnego banku hipotecznego, więc ludzie musieli korzystać z bardzo podłego banku pana Pottera Brzmi znajomo? Cóż, trzeba się przyzwyczajać, ponieważ idziemy prosto w tym kierunku. Jeśli przestępcze firmy obsługujące karty kredytowe mogłyby zasilać rząd i jego popleczników (teraz mogą w mniejszym zakresie, nazywani są Republikanami: wspomnij na uchylenie prawa upadłościowego: kogoś, ktoś stracił pracę i życie kompanie kredytowe mogą ścigać do grobu, a nawet jeszcze po śmierci) to rząd, nawet bardziej niż zwykle, będzie na ich usługi i pod ich butem. A jeśli w tym kraju prowadzenia działalności gospodarczej, do tej pory rozumiane, jako osiąganie rozsądnego zysku w sposób moralnie odpowiedzialny, przekształca się w oderwany od konsumenta, kłamliwy, oszukańczy, windujący ceny proceder, który w sposób legalny, bądź nielegalny zmierza do napychania kieszeni i wzbogacania tych, co są na samej górze?

Mój pracodawca zapewnia niezły program ubezpieczenia zdrowotnego; nie tak dobry, jak kiedyś, za to stale coraz droższy. Jednak zamiar całkowitego odrzucenia pomysłu, by objąć opieką zdrowotną ponad 20 milionów Amerykanów niemających dostępu do minimalnych usług medycznych w najbogatszym kraju świata sprawia, że jestem po prostu zły. Nie wierzę, by nie znalazł się, choć jeden Republikanin, skłonny wyłamać się spod przykazów przywódców, zrobić dobry uczynek i okazać litość milionom ludzi. Uwielbiam filozofię opieki zdrowotnej Republikanów: „Jeśli dziecko chce mieć opiekę zdrowotną, to może ją sobie zupełnie swobodnie kupić”! I proszę, nie nazywaj mnie Demokratą, bo jestem tak surowy dla tych tchórzliwych „Niebieskich Psów”, jak dla nikogo innego. Zdarzało się, że wierzyłem w fiskalny konserwatyzm, jedną z podstawowych zasad konserwatywnego ideału, ale Republikanie wyrzucili ją za okno, stracili zupełnie i całkowicie przez lata rządów Busha.

Od kiedy to partia opozycyjna próbuje „zniszczyć” prezydenta, a ten proces ma grozić też zniszczeniem całego kraju? „To będzie jego Waterloo, postaramy się doprowadzić go do upadku” etc. etc. etc. Kiedyż to tego rodzaju zachowania zbliżają się do linii zdrady, którą jest spiskowanie w celu obalenia rządu? Demokraci stali się nowymi Republikanami, a Republikanie zostali mniejszościową bandą szaleńców. Czuję, jak wielu innych, odrazę do polityki Georga Busha, ale nigdy nie oczekiwałem jego upadku, bo szło o prezydenta, więc i o kraj. Pamiętasz o sprawie zwanej Watergate?

Gdy wybuchła, poświęcono jej 2 minuty czasu antenowego w mediach, ale najważniejszą wiadomością był patriotyczny komentarz wstępny Johna Edwardsa. The New York Times zrobił z niego nagłówek na pierwszej stronie, podobnie było w kilku innych gazetach. Następnego dnia Times dał jeszcze artykuł o efektach podjętych decyzji, ale w gazecie w moim mieście, Chicago Tribune, nie było już o tym ani słowa. Teraz już nikt się tym nie zajmuje, a w zarządach największych spółek planuje się sformowanie rządu całkowicie zależnego od korporacji, jakby jedno doświadczenie nie wystarczyło. Prasa to podchwyci i będzie dmuchać w tę trąbę tak, jak to zrobili z inwazją na Irak, po raz kolejny ignorując swoją odpowiedzialność za wydarzenia w tym kraju i za sposób, w jaki działa rząd, i amerykańskie korporacje. Tymczasem reszta świata myśli: „Co się tam, do cholery, dzieje? Och, prawda, przecież to Ameryka”, czy raczej, jak mówi George Bush - "Ammarrka".

Jak może prawicowy sąd wydawać takie horrendalne decyzje? Podobnie, jak wydał katastrofalne orzeczenie w sprawie Plessy kontra Ferguson, Brown kontra Rada Edukacji (Saro, słyszałaś o tym w ogóle?). Były to decyzje polityczne, próbujące rozwijać ten kierunek. Tyle o poglądzie „nadwornych działaczy”, o gwałtowności prawicowej opozycji. Przypomina mi to historię krytyki muzycznej, bijącej rekordy błędnych prognoz. Hanslick, krytyk obdarzony chyba największą intuicją wszech czasów, wstęp do Meistersingerów określił, jako bałagan, a recenzja po premierze Carmen, może największej z napisanych oper, była tak negatywna, że przyczyniła się do śmierci Bizeta. Ci, tak zwani „znawcy” nie potrafili przewidzieć dalekosiężnych skutków swoich osądów, pozostali więźniami poglądów właściwych swoim czasom, zamiast wznieść się ponad, myśleć i patrzeć w dłuższej perspektywie. Jest to, prawdę mówiąc, trudne - ale po to właśnie ich sobie wybieramy i nadajemy taką wagę ich opiniom.

Teraz trochę o konserwacji puzonu. Niedawno usłyszałem o nowym smarowidle na rynku, firmy Heyday's Co., które podobno działa 12 tygodni po jednym zastosowaniu; małe opakowanie kosztuje 32$. Chciałbym wiedzieć, czy ktoś już tego próbował. Za takie pieniądze to instrument właściwie powinien już sam grać, ale nie będę się uprzedzał, dopóki nie dostanę dostatecznych informacji na ten temat. Sam używam Yamaha slide oil, który wcale nie jest olejkiem, lecz syntetyczną substancją, zbliżoną do Rapid Comfort, produktu Slide-O-Mix'a. To najlepszy, jaki spotkałem, środek do suwaka - nie zbiera się i zwykle nie trzeba używać spryskiwacza. To nie znaczy, że popieram zasadniczy dogmat konstrukcji puzonów Yamaha, polegający na tym, by zebrać opinie z całego świata, wrzucić je do kontenera i wyciągnąć z niego średnią wartość poglądów każdego uczestnika ankiety. Czy ma to być sposób na wyprodukowanie przeciętnego instrumentu?

Ostatnio pracuję z Karl Hammond Design nad nowym modelem ustnika do puzonu altowego, z małym wlotem, mającym zastosowanie też do tych mniejszych puzonów. Myślimy o 4 rozmiarach, od ustników do wysokiego grania na altowym, poprzez normalne wysokości dla altowego i dla puzonów tenorowych o menzurze.525 (13.34mm) i.500 (12,7mm). Oparte są one na moich preferencjach odnośnie kształtu ustnika, które podkreślają kształt kielicha, dopasowanie przelotu gardzieli i pełno brzmiący dźwięk. Według mnie zbyt wiele wzorów ustników opartych jest na kształcie kielicha ekstremalnie zbliżonym do misy, z gardzielami zbyt dużymi dla większości grających, dającymi drażniące, matowe brzmienie. Wolę ustniki o głębokich, bardziej lejkowatych kielichach, mające umiarkowanie duży rozmiar gardzieli i wylotu. Taki model pozwala na uzyskanie dźwięcznego, skupionego brzmienia, bez żadnej „cofki” i przypomina mi stary wzór Remingtona, lecz dostosowany do współczesnych wymagań dźwiękowych.

Jeszcze uwaga o Facebooku: Codziennie dostaję tą drogą kilkanaście wiadomości od przyjaciół oraz innych osób. Gdybym chciał odpowiedzieć na każdą z nich, to nie miałbym już czasu na nic innego! Gdy ktoś pisze do mnie i zadaje pytanie przez stronę internetową to, jeśli sprawa nie jest nadzwyczaj pilna, staram się odpowiedzieć w ciągu kilku dni. Dlatego rezygnuję z Facebooka (na niedługo!- przyp. tłum.) dla własnego zdrowia psychicznego. Chciałbym zaprzyjaźnić się z każdym, kto mnie zaprasza, pewnie jak wszyscy, ale pomału staje się to śmieszne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz