piątek, 24 marca 2017

94. Recepta na sukces


Jay Friedman, 12.05.2010r., tłum. Łukasz Michalski

O języku legatowym i jego ilości, którą stosujesz podczas łukowania, pomyśl jak o składniku receptury. Składniki różnych recept mogą być zmienne, zależne choćby od Twojej wysokości bezwzględnej (n.p.m.), bo dostosowane są do ciśnienia atmosferycznego. Podobnie sprawy mają się w przypadku używania języka legatowego w łukowanych fragmentach. Gdy mamy do czynienia z łukami na pięciolinii w kluczu basowym, gdzie alikwoty leżą daleko od siebie, a suwak musi pokonać znaczne odległości, potrzebna jest rozmaita ilość języka legatowego. W miarę podwyższania się rejestru potrzebna ilość języka legatowego maleje, aż na samym końcu skali puzonu trzeba go bardzo mało, albo wcale. Celem każdego łuku zawsze będzie uczynienie idealnego, wyrównanego, gładkiego i brzmiącego legato. Aby to zrobić, musimy dostosować się do szczególnych osobliwości puzonu, którymi żaden inny dęty instrument nie musi się przejmować. Moim sposobem na opisanie używania języka legatowego jest wizualizacja tego, jak język czyni wyłom w strumieniu powietrza. Sposobem na dozowanie ilości języka legatowego dla poszczególnych fragmentów jest kontrola ilości powietrza przechodzącego obok języka. Im więcej potrzeba języka legatowego, tym mniejszy przepływ powietrza dozwolony jest obok języka w chwili, w której właśnie odbywa się łukowanie. Oczywiście powietrze nie zatrzymuje się w ogóle, faktycznie nawet nie zwalnia, ale wielkość uczynionego przez język wyłomu w strumieniu powietrza określa stopień użycia języka legatowego. Pozwala to grającemu na wybór ilości języka legatowego właściwej dla wykonania idealnego łuku w poszczególnych rejestrach i dla konkretnych ruchów suwakiem.

Czuję, że w tym miesiącu stąpam po bardzo cienkim lodzie, ale wysunę teorię, którą narażę się wielu środowiskom. Twierdzę mianowicie, że przeciętny grający, podczas grania w rejestrze wysokim oraz grania forte, nie stosuje wystarczającego nacisku ustnika dla zrównoważenia przepływu powietrza i ustabilizowania zadęcia. Uważam, że ważnym czynnikiem powstawania groźnego rozdwojonego warkotu jest bzyczenie ust na zewnątrz brzegu ustnika, lub nawet na powierzchni samego brzegu. Zawodowi muzycy nie mają tego problemu; stosują bowiem niezbędną wielkość nacisku stabilizującego, konieczną dla zrównoważenia silnego przepływu powietrza. Problemy zaczynają się wówczas, gdy ktoś chce, stosując system bez dociskowy, grać głośno i/lub wysoko. Zadęcie nie jest wtedy wystarczająco stabilne, by utrzymać spore napięcie warg i tak duży przepływ powietrza, więc dźwięki nie dają się utrzymać w sposób równomierny i dźwięczny. Jeśli pomyślisz o sposobie ukształtowania ustnika, to zauważysz, że środkowa część zadęcia jest przez ustnik wyizolowana i ona właśnie może wibrować. Brzeg jest ograniczeniem, więc tylko część ust wewnątrz brzegu może drgać, część zewnętrzna nie może. Z powodu brzegu izolowana wewnętrzna część ust może drgać bardziej. Zewnętrzna część ust może się rozciągać i rozluźniać, zapewniając odpowiednią długość części wibrującej, na podobieństwo struny, skracanej i wydłużanej przy wydobywaniu ze skrzypiec różnych alikwotów.

Nie oznacza to, że silniejszy nacisk na ustnik jest automatycznie zawsze dobry. W przypadku wolnego i słabego strumienia powietrza będzie to bardzo zły pomysł. Stosowanie właściwie dobranej ilości nacisku ustnika, zależnie od rejestru i dynamiki, umożliwia większą wibrację ust wewnątrz brzegu ustnika, przy utrzymaniu zadęcia w stałej, nieruchomej pozycji. To z kolei jest niezbędne do wytworzenia stabilnie brzmiącego dźwięku, zapewniając jednocześnie niezbędny ku temu odpowiedni przepływ powietrza. Najważniejsze przy określeniu właściwego nacisku ustnika jest poczucie grania z całkowicie rozluźnionym ciałem; jest to absolutnie niezbędne dla wytworzenia wspaniałego brzmienia. Jeśli zadęcie nie będzie wystarczająco stabilne, to jakaś inna część ciała przejmie na siebie funkcję stabilizatora, a dźwięk stanie się ściśnięty i martwy, jak dzwon, w który ktoś uderzył, a potem schwycił go obiema rękami, żeby nie dzwonił.

Obłęd podsycany

Pamiętacie, że kiedyś Prezydent Dwight Eisenhower w pożegnalnym przemówieniu ostrzegał naród przed nieformalnym sojuszem wojska i przemysłu obronnego? Więc chciałbym dodać nowego kandydata na członka tej formacji, teraz będzie to Wojskowo-Terrorystyczno-Przemysłowy Sojusz. Mamy teraz podsycany szał strachu z powodu faceta, który próbował zainstalować bombę przy Times Square, ale zapomniał ją uruchomić i ustawić sobie budzik. Ten gość, nawet mając pocisk nuklearny, nie umiałby prze dmuchnąć swoich majtek, ale wszyscy i media mówią, że świat się wali i koniec jego jest bliski. Nieszczęśni ludzie, pokroju Janet Napolitano [sekretarz bezpieczeństwa krajowego w gabinecie Baracka Obamy- przyp. tłum.], czy Janet Reno (to jej rozkazy przyczyniły się do tego, że spłonęły kobiety i dzieci na farmie Waco w Texasie) dosłownie ślinią się na samą myśl o zatrudnieniu ponad 400 000 bezrobotnych pomywaczy, którzy będą mogli całkowicie skontrolować Twoje ciało, nie tylko na lotniskach, ale w wielu miejscach, które zwykle odwiedzasz.

Trochę to tak, jak w opowieści gościa z TV, który przyrównał szanse na wygraną w loterii do możliwości bycia poturbowanym tego samego dnia przez dwa niedźwiedzie, polarnego i brunatnego. I co Ty na to? Masz taką samą szansę zostać ofiarą ataku terrorystycznego, jak być poturbowanym przez niedźwiedzia polarnego, brunatnego, grizzly, misia koalę, misia Yogi, Misia z Okienka i Misia Uszatka w tym samym dniu. Przemysł strachu, to naprawdę wielki biznes, zatrudniający wiele niewykwalifikowanych osób, pomagający manipulować ludźmi i sprawić, by zanadto nie interesowali się ograniczeniem swych obywatelskich praw. Pamiętasz „Patriot Act”, dziś niemal powszechnie uznawany za wielce przesadzoną reakcję na straszliwą tragedię? A jeszcze to, co eksperci od bezpieczeństwa nazywają „Teatrem Kabuki” na lotniskach, czyli ceremonię, dającą podróżnym miłe, choć wyimaginowane poczucie bezpieczeństwa?

Rząd i baronowie mediów bezpłatnie zapewniają poczucie strachu; nawet, gdybyś tego nie chciał, to i tak je odczujesz. Chodzi tu bowiem o wielki biznes, wielkie pieniądze i o to, by nie za bardzo pytać, co właściwie się dzieje. Zdejmij więc buty, rozbierz się, otwórz na oścież i NADSTAW SIĘ.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz